Kiedyś wspominałam, że chciałabym umieć grać na gitarze a ostatnio (tak na poważnie) postanowiłam się wsiąść za język angielski (tak na poważnie).
Jakby się tak jeszcze głębiej zastanowić to tylko i wyłącznie moja wina, ponieważ nie mogę powiedzieć komuś "naucz się za mnie grać na gitarze/języka angielskiego a potem mi to prześlesz telepatycznie". Niestety jeszcze czegoś takiego nie wymyślono, a po drugie za łatwo by się nam tak żyło. Trzeba się trochę wysilić i tu przypomina mi się jeden z postów blogerki, które cenię >>KLIK<<
Przechodząc do sedna sprawy posłużę się fragmentem Jej posta, który napiszę własnymi słowami, więc Izabela pisze, że pragniemy czegoś i podaje nam przykład konkretnej marki samochodu. Mamy cel (samochód) bardzo chcemy go mieć, codziennie mijamy go na ulicy, wmawiamy sobie, że on jest już prawie nasz. I tu po pewnym czasie nasze marzenie spełnia się, gdyż dostajemy awans w pracy a co za tym idzie właśnie ten samochód. Niestety nasze szczęście nie trwa długo, bo uświadamiamy sobie, że nie mamy prawa jazdy.
Mi w tym momencie opadła szczęka, gdy to przeczytałam a potem zaczęłam się śmiać, po chwili jednak zorientowałam się, że ona pisze bardzo sensownie i że tak właśnie jest w moim wypadku...
Chce grać na gitarze tak jak pisałam wcześnie przygotowuje się mentalnie do zaczęcia nauki, ale nie wykonuje samego kroku do przodu i nie biorę tej gitary do rąk, czyli nie uczę się grać. Cel sam powoli pada, choć sama do końca nie jestem tego świadoma.
A co z angielskim?
Właściwie to tu jest trochę lepiej, bo robię "coś" w tym kierunku, ale ostatnio trochę zaniedbałam też i to. Żałuje, że moja mama nie uczyła mnie równocześnie dwóch języków gdy byłam mała, niestety ona go nie umie. Nie jestem w tym jedyna a jednak bardzo dużo osób umie mówić płynnie w kilku językach.
A Wy co robicie źle?